niedziela, 28 stycznia 2007

Na Wrocław!

Śnieg napadał nam do oczu. Wtedy gdy szliśmy tam gdzie dojść sposobu nie było. Podnosząc powieki strzepuję resztki puchu i oczom nie wierząc, pogłębiam się w niewierze. Nadstawiam ucho do szyny. W Krakowie nic nowego, sprawdzam drugą. W Gdańsku zere śniegu, za to leje. Deszczem rzecz jasna. Idziemy tak tymi torami, balansując między Gliwicami, a Częstochową. Uważamy na pociągi, bo nie lubimy smaku metalu w zębach. Rdzy tym bardziej. Wskakujemy na peron, mijamy parę osób z papierosami w ustach, rytmicznie wypuszczającymi dym, kłaniamy się nisko i prosimy o jednego. Dostajemy dwa, bo nas dwoje, a paczka jego pełna. Dzięki dobroczyńco, niech Bóg z tobą ! Odpalamy jednego, naiwnie sądzac, że jedna zapałka wystarczy. Nigdy jedna nie starcza. Gaśnie zanim dopełni powinności. Druga staje na wyskośći zadania i pozwala cieszyć się dymkiem. Lecimy po trzy, przecież jesteśmy tak blisko. Pociąg. Gaszę w połowie za nas oboje. Wsiadamy. "Na Wrocław panie! Na Wrocław!".

Brak komentarzy: