wtorek, 11 sierpnia 2009

Masy zimnego powietrza.

Zawsze wychodziłaś dobrze i z gracją, ale tym razem przeszłaś samą siebie. Jak mogłaś? Drzwi trzaskały co raz to od nowa i bez końca odbijały się echem, w brzuchu czułem jak pękają mi wrzody, w duchu czułem jak pęka mi serce. Miałaś na sobie swoją ulubioną czarną sukienkę z dekoltem do pępka co działał na zmysły mężczyzn i kobiet przebywających w tedy w pokoju. Powietrze stało, było gęste i możliwe do spożywania. Twoje obcasy wbijały mi się w łydki, pod stołem nie czułem się pewnie. Pamiętam. Włosy opadały ci na ramiona, wtulałem się w nie gdy wpadałem do ciebie na kawę czarną jak one. Pamiętasz? Po tym jak wyszłaś atmosfera zrobiła się trochę napięta, nie mogę sobie przypomnieć kto wyciągnął nóż, ale doskonale pamiętam skutki zabawy. Gruby spłynął krwią. Krwisty Nil prosto z przedpokoju do łazienki. Katarakta. Słyszałem jak szeptali o sposobach wyjścia z tej krępującej sytuacji. Nie pamiętam. Obudziłem się dzisiaj. Nikogo już nie było. Zostało tylko powietrze. Dym z papierosów. I ty na wczorajszej poduszce.