poniedziałek, 4 sierpnia 2008

Crack Town

W pociągach mają idiotyczny zwyczaj umieszczania grzejników pod siedzeniami. Cała dupa mi się poci, co nie należy do rzeczy najprzyjemniejszych. 1,5 godziny ostrego grzania w odbyt. W Krakowie zawsze później czuję straszny dyskomfort. Pomijając nawet samo miasto.

Żeby wydostać się z dworca muszę przejść przez galerię handlową, albo przynajmniej obok. Szybciej jest przez. Wchodzimy do centrum polskiej kultury szlakiem najmodniejszych Fast foodów i skórzanych galanterii. Tramwaj mam za 15 minut, więc odpalam papierosa. Zauważyłem go już jakieś 50 metrów przede mną. Pełny przystanek, ale ja wiem, że tu chodzi o mnie. Zawsze chodzi o mnie. Uśmiecha się.

„Przepraszam panie magistrze czy byłby pan łaskaw poczęstować papierosem?” Nie kurwa nie mam, wypierdalaj. „Proszę” mówię i podaję mu jednego. Zawsze chodzi o to samo.

Szalony tramwajarz oznajmia wszem i wobec odjazd panom i paniom, wsiadać drzwi zamykam. Nie ma miejsca i do tego torba coraz bardziej mi ciąży. Podłoga cała uwalona, nie położę jej na niej. Facet obok mnie śmierdzi najnowszym blichtrem, kobieta z drugiej strony ma zbyt czerwone usta jak na swój wiek. W tramwajach można książkę napisać „Gatunki Polaków – przekrój przez społeczeństwo narodu umęczonego”. Na Starowiślnej weszło dwóch typów. Od razu po twarzy widać, że będą bilety sprawdzać. Razem stroją na przystanku, a w środku tramwaju jak gdyby nigdy nic jeden idzie do kierowcy, drugi na koniec wagonu. I stoją. Myślą, że James Bond to przy nich marny agencik. I jest akcja. „Dzieńdobry proszę przygotować bilety do kontroli”. Tramwaj cuchnie paniką skraplająca się na skroniach co po niektórych. Serce przy sercu wybija jeden rytm. Byle do Miodowej. I mają jakąś pod 70 lat. Z wykorzystaniem zaawansowanych socjotechnik uzyskują od niej potrzebne informacje wypisują mandat i wychodzą. Ja też wychodzę, 12 przystanków dalej.