sobota, 19 maja 2007

Ulala.

Kosiarz obudził osiedle około 7.00, na twarzach niektórych widać było poddenerwowanie. Wczorajszy dzień, właściwie wieczór, a konkretyzując to noc, boleśnie oddziałowuje na teraźniejszość. Sprawdziłem czy mam wszystko. Nie miałem. Zobowiązałem się, że wrócę ze wszystkim z czym przyszedłem więc zacząłem szukać. Zacząłem od tej sterty ludzkich ciał na dywanie. Pod Januarym leżała Judyta, której nogi spoczywały na klatce Michała, który leżał plecami na Grześku, istniało podejrzenie że pod Grześkiem jest to czego szukam. Z trudem odkleiłem go od dywanu, a spod niego wydostał się okropny smród, który momentalnie rozbiegł się po całym pokoju. Frytki, papryka i makaron to mniej więcej szło dojrzeć w niestrawionych jeszcze całkiem resztkach. Grzegorz poruszył się wprawiając mnie w zakłopotanie. Wstał ubrał kurtkę, rzucił krótkie pa i wyszedł. Pomyślałem, że Grześ znowu spontanicznie ucieka do domu cały ujebany we własnych wymiocinach. Wracając do tematu, pod Grześkiem niczego nie znalazłem. Zgłodniałem trochę więc ochoczo wkroczyłem do kuchni. Próbowałem sobie przypomnieć czemu firanki leża w zlewie, ale było to ponad moje możliwości. W lodówce na szczęście znalazłem jedzenie, w zamrażalniku na nieszczęście znalazłem kota. Zafrasowany i skonfudowany wyciagnąłem go i zostawiłem do odmrożenia, zrobiłem kanapkę i wyszedłem. W przedpokoju zastałem ciemność, bojąc się jej chcac uniknąć konfontacji uciekłem do pokoju. Ku mojemu zdziwieniu ale i uradowaniu wielkim znalazłem w tymże pokoju obiekt swoich poszukiwań. Leżał Bogu dzięki na wersalce. Wsadziłem Bożenkę do wózka i wyszedłem czując w ustach smak tytoniu na kilogramy.